wtorek, 16 marca 2010

Wieczorne dylematy.

Ostatnio miewam dziwne dylematy moralne, dla niektórych pewnie wydawałyby się one niemoralne. Opiekuje się w tej chwili dziesięciorgiem dzieci, w tym dwojgiem niemowląt, a raczej niechodzących dzieci. Jedno z nich ma sześć miesięcy drugie dwa i pół roku. Łukasz - dwu i pół letni chłopiec z pourazowym porażeniem mózgowym, którego mama doprowadziła do obecnego stanu zdrowia, jest po dwóch operacjach mózgu. Widzi ale nie odbiera, ma uszkodzony płat czołowy i potyliczny, nie chodzi i chodzić raczej nie będzie, nie mówi, je tylko papki. Mieszka z nami przeszło rok, nawet nas nie rozpoznaje, sprawia wrażenie jakby mu było wszystko jedno, gdzie z kim przebywa. Według badań przeprowadzonych przez Fundacje Świętego Mikołaja w 2009 roku, w Polsce brakuje 5000 rodzin zastępczych. Mamy ogólnokrajowy kryzys rodzicielstwa zastępczego. PCPR w naszym mieście od roku ma zamieszczone na swojej stronie ogłoszenie, bezowocnie poszukuje kandydatów do prowadzenia pogotowia opiekuńczego. Miejscowy Dom Dziecka przekształcony jest na Dom Matki z Dzieckiem i nie spełnia warunków do zamieszkania w nim małych dzieci, pozbawionych opieki. W obecnej sytuacji, przy braku innych możliwości, wielodzietne rodzeństwa wywożone są poza powiat. Taki stan ze względu na trudną sytuację finansową rodziców biologicznych uniemożliwia im kontakty z dziećmi, a tym samym zmniejsza szanse na ewentualne powroty do domów. Ostatnio miałam interwencję, odbierałam trójkę rodzeństwa: 5 lat, 7 lat i 6 miesięcy. Nie jestem pogotowiem, nie powinnam tego robić, jednak gdybym tak nie postąpiła cała trójka wyjechałaby do miejscowości oddalonej o 100 km, do Domu Dziecka. Z dużym prawdopodobieństwem dzieci mogłyby nabawić się choroby sierocej, co gorsze RADu, tym samym malutki dzidziuś nie umiałby w przyszłości stworzyć szczęśliwej rodziny, nawiązać pozytywnych relacji, więzi. Ich rodzice okazali się miłymi ludźmi z problemami i brakiem pewnych umiejętności jednak wielkim zapałem i chęciom do pracy nad sobą :-))). W ich przypadku wszystko jest do nadrobienia i uratowania. Rodzeństwo ma szczęście, będzie mogło wrócić do domu, to wymarzony prze zemnie finał tej historii, dziś bardzo realny. Stąd mój „dziwny” dylemat. Nie ma miejsc w rodzinach, u nas też. Czasami jedno miejsce zmienia tak dużo, ratuje komuś życie, daje szanse na szczęśliwą przyszłość. Ostatnio na rozprawie sądowej musiałam podjąć bardzo trudną decyzję, co zrobić z chorym dwulatkiem. Miał on decyzję pobytu w zakładzie opieki, w „klatce”, wśród dogorywających staruszków. Do naszego domu co tydzień przyjeżdża grupa specjalistów, terapeutów, aby z nim pracować. Oddanie go oznaczałoby koniec postępów w rozwoju, wyrok na dożywotni pobyt w łóżku za kratami. Straszne!!! Z drugiej jednak strony będzie on zawsze „społecznie niezaradny”, w dużym stopniu upośledzony. Możemy tylko troszkę go usprawnić no i sprawić by był szczęśliwy, ale czy na pewno?? Obserwując jego zachowanie wydaje się że jest on najszczęśliwszym człowiekiem jakiego znam, śmieje się do siebie, bez względu na okoliczności, żyje w swoim świecie. Czy mamy na to wpływ? I czy to że ostatecznie zostaje z nami, nie krzywdzi innych dzieci dla których brakło miejsca, a w przypadku których moglibyśmy zrobić tak wiele, wpłynąć na jakosc przyszłego pokolenia. A to tylko malutka część pytań które sobie zadaję zasypiając wieczorem.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

dlaczego niemoralne? Chyba każdy z nas myśli o takich sprawach. Możliwe, że sie za takie myślenie sam gani, ale każdemu przez głowę to przechodzi.